Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie przymusowej relokacji imigrantów będzie miał większy wpływ na przyszłość Unii niż niejeden traktat. Przyzwolenie na narzucanie przez większość rozwiązań sprzecznych z interesami mniejszości może prowadzić do kolejnych „exitów”.
Podważać wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE (…) to odzierać obywateli z ich praw podstawowych – mówił szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker w dorocznym orędziu o stanie Unii, wygłoszonym w ubiegłym tygodniu w Parlamencie Europejskim. Kontekst przywołania unijnego trybunału z Luksemburga (nie mylić z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu) był czytelny: sędziowie oddalili niedawno skargę Węgier i Słowacji na decyzję Rady UE (czyli ministrów z krajów członkowskich, w tym wypadku spraw wewnętrznych) z września 2015 r. w sprawie przymusowej relokacji imigrantów i uchodźców z Grecji i Włoch do wszystkich krajów unijnych. Decyzja Rady zapadła nie jednomyślnie, lecz przez głosowanie większościowe. Dziś wyrok trybunału kwestionują zarówno skarżący – Węgry i Słowacja – jak i częściowo Czechy oraz Polska. Powód jest ten sam: nie można tego rodzaju decyzji podejmować przez głosowanie większościowe, w którym państwa niechcące się zgodzić na przymus relokacji są zobowiązane do podporządkowania się woli większości. Dlatego też słowa Junckera o „odzieraniu obywateli z ich praw podstawowych” w tym kontekście brzmią jak ironia. Bo jeśli coś obywateli odziera z ich praw, to właśnie nieliczenie się z ich wolą, gdy nie zgadzają się na sztuczną, przymusową i sprzeczną z godnością samych zainteresowanych (imigrantów) relokację. Trybunał Sprawiedliwości UE, odrzucając skargę dwóch państw, tylko umocnił i prawnie usankcjonował tę tendencję. Komentarze, jakie po tej decyzji padały z ust czołowych unijnych przywódców i szefa Komisji Europejskiej, potwierdzają, że Brexit niczego Unii nie nauczył.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.